Polscy olimpijczycy

Wojciech Fortuna

Fortuna na skoczni

W historii olimpijskich startów polskich sportowców wiele było kompletnie niespodziewanych czy wręcz sensacyjnych medali. Jednak chyba wszystko przebija to co wydarzyło się w 1972 r. w Sapporo. Wówczas nasz kraj wywalczył pierwszy złoty medal na zimowych igrzyskach i był on ogromnym zaskoczeniem.

Sensacja stulecia

Autorem tego niesamowitego wyczynu był skoczek narciarski Wojciech Fortuna. Jego nazwisko trochę oddaje to co wydarzyło się na olimpijskiej skoczni Okurayama. Nigdy nie należał on bowiem do czołowych zawodników globu, na mistrzostwach świata jego najlepsze miejsce to 29. (w 1974 r.), na mistrzostwach świata w lotach 20. (1972), na Turnieju Czterech Skoczni 18. (1972-73). Ba, nawet w Polsce nie był dominatorem, przed igrzyskami w Sapporo jego najlepsze miejsce w mistrzostwach kraju to 9. Złoto wywalczył tylko raz – dosłownie kilka dni po powrocie z Sapporo, na Wielkiej Krokwi. Dołożył do tego jeszcze dwa brązowe medale (1973 oraz 1974) i… to wszystko.

Jednak podczas rywalizacji na dużej skoczni w Sapporo miał swój wielki dzień. Już rozegrany pięć dni wcześniej konkurs na średniej skoczni (K-86) pokazywał, że Fortuna znajduje się w życiowej formie. W pierwszej próbie miał piątą odległość (82 m), w drugiej poszło mu nieco gorzej (76,5 m), ale ostatecznie zajął bardzo wysokie 6. miejsce. Co ciekawe całe podium zajęli gospodarze, a złoto wywalczył ulubieniec publiczności Yukio Kasaya.

Niesamowity konkurs na Okurayamie

Prawdziwy popis Polak dał podczas konkursu na dużej skoczni (K-110). Jego pierwszy skok na odległość aż 111 m zaszokował wszystkich faworytów, z Kasayą na czele (106 m). Poza Japończykiem do Fortuny zbliżył się jeszcze tylko Manfred Wolf z NRD, który uzyskał 107 m. Nikt więcej nie osiągnął nawet granicy 100 metrów. Niesamowita nota 130,4 pkt dawała mu ogromną przewagę nad konkurentami przed drugą serią.

W niej działy się rzeczy niezwykłe. Wówczas nie skakało się w odwrotnej kolejności do miejsce zajmowanych po pierwszej serii, a Fortuna z całej czołówki miał najniższy numer startowy. No i w drugiej próbie skoczył raptem 87,5 m, zatem o prawie 24 metry bliżej niż kilkadziesiąt minut wcześniej. Trzeba zaznaczyć, że po pierwszej serii rozbieg został znacznie obniżony, jednak wydawało się, że Polak postradał szansę nie tylko na złoto, ale nawet na medal.

Jednak tego dnia wyjątkowo sprzyjała mu… fortuna. Trzynasty po pierwszej serii Szwajcar Steiner skoczył 103 m i w łącznej nocie przegrał z naszym zawodnikiem o zaledwie 0,1 punktu! Reiner Schmidt (NRD) pofrunął na odległość 101 m, ale on również minimalnie uległ Fortunie (o 0,6 pkt). Świetnie skoczył też Fin Tauno Kayhko (100,5 m), któremu do Polaka zabrakło z kolei raptem 0,7 pkt. Słabsze próby mieli za to Wolf (89,5 m) oraz zwłaszcza Kasaya, który ledwo ustał skok na odległość 85 m i wylądował ostatecznie dopiero na 7. miejscu. Fortuny nie przeskoczył już nikt i mógł on świętować sensacyjne złoto wywalczone w najbardziej wyrównanym konkursie w historii. Pierwsza czwórka zmieściła się ostatecznie w 0,7 pkt!

To był, jak już napisaliśmy, zdecydowanie największy i tak naprawdę jedyny sukces Fortuny, jednak to wystarczyło, żeby przez dekady był on wyznacznikiem sukcesu dla wszystkich polskich skoczków. Działo się tak aż do początku ery Adama Małysza, ale przecież nawet on nie zdołał wywalczyć olimpijskiego złota. Sukces Fortuny dopiero po 42 latach(!) powtórzył Kamil Stoch, który w 2014 r. wygrał w Soczi oba indywidualne konkursy.