Robert Korzeniowski
Dramat zamieniony w sukcesy
Robert Korzeniowski to najbardziej utytułowany polski sportowiec, jeśli chodzi o igrzyska olimpijskie. Najlepszy w historii światowej lekkoatletyki chodziarz, jako jedyny aż cztery razy sięgał po złoto – trzykrotnie na dystansie 50 km (Atlanta 1996, Sydney 2000 oraz Ateny 2004), raz na 20 km (Sydney 2000). Jednak tych wszystkich sukcesów prawdopodobnie by nie było, gdyby nie bardzo bolesna lekcja, jaką Korzeniowski odebrał podczas igrzysk w Barcelonie w 1992 roku.
Polska niespodzianka
Dwa lata wcześniej po raz pierwszy wystartował na seniorskiej imprezie międzynarodowej – podczas mistrzostw Europy w Splicie zajął 4. miejsce w chodzie na 20 km. Jednak przed igrzyskami absolutnie nie był wymieniany w gronie kandydatów do medali, tak naprawdę znali go tylko wierni fani lekkoatletyki. Chód w Polsce kojarzył się wówczas z nienaturalnie poruszającymi się osobnikami i był raczej traktowany jako ciekawostka. Wszystko miał zmienić właśnie Korzeniowski, chociaż zanim to nastąpiło, przeżył on w Barcelonie wielki sportowy dramat.
Najpierw, niejako na przetarcie, stanął na starcie chodu na 20 km. Jednak zszedł z trasy w trakcie rywalizacji, gdyż od początku nastawiał się na dystans 50 km, który już do końca kariery był jego specjalnością.
Faworytami do podium byli przede wszystkim Rosjanie (startujący wówczas pod flagą Wspólnoty Niepodległych Państw): Andriej Perłow – mistrz Europy ze Splitu (1990), wicemistrz świata z Tokio (1991) i zarazem rekordzista świata oraz mistrz świata z Tokio Aleksandr Potaszow. Bardzo mocni byli także Niemcy Ronald Weigel i Hartwig Gauder, a także zawsze groźni Meksykanie – Carlos Mercenario i Miguel Rodriguez.
Jednak od początku świetnie szedł także Korzeniowski, który schował się w środku czołowej grupy i utrzymywał tempo najlepszych. Z czołówki systematycznie odpadali kolejni zawodnicy, a Polak wciąż był w czubie. W międzyczasie wszystkim uciekł Perłow, który był poza zasięgiem rywali i spokojnie maszerował po złoty medal. Za to od pewnego momentu na 2. miejscu zupełnie niespodziewanie samotnie szedł Korzeniowski, który uciekł Mercenario oraz Weigelowi. Miał już co prawda dwa ostrzeżenia za nieprawidłową technikę, czyli. tzw. „podbieganie” (trzecie oznacza dyskwalifikację), jednak jego przewaga nad Meksykaninem oraz Niemcem, była na tyle duża, że nie musiał niczym ryzykować.
Zabrakło 500 metrów
Już niemal pewny srebra Korzeniowski wszedł na ostatnią uliczkę prowadzącą na stadion olimpijski Montjuic, słyszał tłumy wiwatujące na cześć finiszującego Perłowa. Nagle, tuż przed wejściem do tunelu, na spotkanie wyszedł mu jeden z sędziów i pokazał Polakowi tabliczkę oznaczającą trzecie ostrzeżenie. Do mety zostawało wówczas ok. 500 m…
Rozpacz Korzeniowskiego było ogromna, jeszcze długo siedział on obok trasy, z niedowierzaniem patrząc na kolejnych zawodników zmierzających na stadion. On nie został tam wpuszczony. Zamiast niego srebro zdobył Mercenario, a brąz Weigel. Mówiło się wówczas, że Meksykanie mieli być specjalnie traktowani przez sędziów i dlatego Korzeniowski został w ostatniej chwili zdjęty z trasy. Tego jednak nigdy nie udowodniono.
Technik idealny
Niejeden sportowiec po takim zdarzeniu mógłby się załamać i stracić motywację do dalszych treningów. Korzeniowski zrobił wręcz odwrotnie – zaczął coraz bardziej udoskonalać swoją technikę chodu i stał się pod tym względem wręcz wzorem do naśladowania dla swoich rywali.
Do końca kariery został zdyskwalifikowany już tylko raz – o paradoksie także w Hiszpanii, podczas mistrzostw świata w Sevilli (1999 rok). Jednak zdecydowanie częściej dochodził do mety jako zwycięzca, stając się legendą lekkoatletyki. Poza triumfami na igrzyskach trzykrotnie zdobywał mistrzostwo świata, dwukrotnie został mistrzem Europy, pobił także rekord globu. Chodziarz wszechczasów, który karierę zaczął od wielkiej porażki.