Vancouver 2010
Drugie w historii zimowe igrzyska zorganizowane w Kanadzie były do tego momentu najlepszymi dla Biało-Czerwonych. Głównie dzięki dwóm wielkim gwiazdom polskiego sportu, czyli Justynie Kowalczyk oraz Adamowi Małyszowi, którzy zdobyli pięć z sześciu medali. Piękną niespodziankę sprawiły też panczenistki.
Wielki pojedynek polsko-norweski
Kowalczyk jechała do Vancouver już jako dominatorka światowych biegów, szczególnie w stylu klasycznym. Rok wcześniej zdobyła trzy medale w mistrzostwach świata w Libercu (dwa złote i jeden brązowy), była też posiadaczką Kryształowej Kuli za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, a niedługo przed igrzyskami wygrała prestiżowe zawody Tour de Ski. Zresztą potem wszystkie te sukcesy powtarzała wielokrotnie. Jej niesamowita rywalizacja z Norweżką Marit Bjoergen, była przez lata paliwem napędzającym biegi narciarskie (potem dołączyła jeszcze do nich inna Norweżka Therese Johaug). Podobnie było w Kanadzie.
Pierwsza odsłona tego pojedynku miała miejsce w sprincie. Polka wolała dłuższe dystanse, jednak kiedy była w wysokiej formie, również w tej specjalności potrafiła walczyć o najwyższe miejsca. Kowalczyk i Bjoergen w drodze do finału pewnie wygrywały swoje biegi ćwierćfinałowe oraz półfinałowe i wiadomo było, że finał będzie ich wewnętrzną rywalizacją, choć próbowała się jeszcze do niej włączyć Słowenka Petra Majdić. Ta trójka stoczyła na finiszu kapitalną walkę, z której ostatecznie zwycięsko wyszła Bjoergen. O sekundę wyprzedziła ona Kowalczyk, o niemal dwie Majdić. Srebrny medal był dla Polki zdecydowanie dobrym prognostykiem przed kolejnymi startami.
Wyrwany brąz
Kolejna odsłona miała miejsce dwa dni później w biegu łączonym na 15 km (7,5 km klasykiem + 7,5 km „łyżwą”). Kowalczyk jak zwykle bardzo dobrze pobiegła pierwszy odcinek, ale nie zdołała sobie wyrobić przewagi nad rywalkami. Do strefy zmiany nart przed biegiem w stylu dowolnym wpadła niemal równocześnie z szóstką zawodniczek: Bjoergen, Johaug i kolejną Norweżką Kristin Steirą, Szwedką Anną Haag, Finką Aino-Kaisą Sarinen oraz Włoszką Marianną Longą.
Na drugim odcinku poza zasięgiem była świetna w „łyżwie” Bjoergen, a w walce o srebro pozostały Kowalczyk, Haag oraz Steira. I znów widzieliśmy niesamowity finisz, w którym najlepsza okazała się Szwedka. Kowalczyk dosłownie o błysk szprychy (a właściwie czubek narty) pokonała jednak Steirę – różnica na mecie wyniosła 0,1 s! – i wywalczyła swój drugi medal w Vancouver, tym razem brązowy.
Historyczny finisz
Jednak wydarzeniem, które przeszło do historii olimpizmu, był kończący rywalizację bieg na 30 km stylem klasycznym ze startu wspólnego. Przystąpiło do niego 55 zawodniczek, ale od początku było wiadomo, że o złoto powalczą tylko dwie – Kowalczyk i Bjoergen. Duet ten zgodnie współpracując, szybko gubił kolejne rywalki. Zdobywczyni brązowego medalu Saarinen straciła do nich grubo ponad minutę. Jednak zanim Finka dotarła do mety, działy się rzeczy niesamowite.
Finisz pokazał jak fascynujące mogą być biegi narciarskie. To był pojedynek dwóch herosek, które po półtorej godziny wyczerpującej walki, na ostatnich metrach jeszcze wykrzesały z dodatkowe pokłady energi. Biegły ramię w ramię, w pewnym momencie wydawało się, że to Bjoergen wpadnie na metę pierwsza. Jednak Kowalczyk jakimś nadludzkim wysiłkiem odparła atak i rzutem na taśmę wyrwała zwycięstwo. Wygrała dokładnie o 0,3 s, zdobywając dopiero drugi w historii zimowych igrzysk złoty medal olimpijski dla Polski. Niezapomniany bieg!
Prześladowca Ammann
Zdobywając trzy medale Kowalczyk stała się jedną z bohaterek igrzysk w Vancouver, a w Polsce nieco zepchnęła w cień Adama Małysza. Jednak i on spisał się w Kanadzie wspaniale, zdobywając dwa srebrne medale. Wciąż brakowało mu więc w kolekcji złota, a jego „prześladowcą” – podobnie jak osiem lat wcześniej w Salt lake City – okazał się Simon Ammann.
Szwajcar po raz kolejny wystrzelił z formą na igrzyska i w pięknym stylu wywalczył dwa złote medale – zarówno na skoczni normalnej, jak i dużej. W obu konkursach Ammann nie pozostawiał rywalom złudzeń, pierwszy wygrał z przewagą siedmiu punktów, drugi ponad czternastu. W obu identyczny był też układ na podium, gdyż dwa brązowe medale zdobył Austriak Gregor Schlierenzauer.
W konkursie drużynowym Polacy – w składzie Małysz, Stefan Hula, Łukasz Rutkowski i Kamil Stoch – zajęli 6. miejsce. Wygrali Austriacy.
Medal w panczenach po pół wieku
Ostatni medal dla ekipy Biało-Czerwonych wywalczyły panczenistki w wyścigu drużynowym. Zespół w składzie Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska najpierw w ćwierćfinale wyraźnie pokonał Rosjanki. W półfinale ich rywalkami były Japonki. Walka była niesamowicie wyrównana, prowadziły raz jedne, raz drugie. Na finiszu minimalnie szybsze okazały się Japonki, które osiągnęły metę z przewagą zaledwie 0,19 s.
To one zapewniły sobie zatem medal (w finale przegrały z Niemkami), natomiast Polki musiały stoczyć pojedynek o 3. miejsce z Amerykankami. Tym razem nie było wątpliwości, która drużyna była lepsza, nasze dziewczyny pokonały rywalki o ponad 1,5 sekundy i zasłużenie wywalczyły brązowy medal. Pierwszy w łyżwiarstwie szybkim od pamiętnego dubletu Elwiry Seroczyńskiej i Heleny Pilejczyk w Squaw Valley w 1960 roku.
O jeden celny strzał od medalu
Bardzo blisko podium była także biathlonistka Weronika Nowakowska-Ziemniak. W biegu indywidualnym na 15 km, po trzech bezbłędnych strzelaniach była ona w ścisłej czołówce czterech-pięciu zawodniczek walczących o złoto. Podczas ostatniej próby Polka zaliczyła jednak pudło, które kosztowało ją medal. Gdyby strzeliła „na czysto”, zajęłaby drugą pozycją, a tak musiała zadowolić się 5. miejscem. Wygrała Norweżka Tora Berger. W tym samym biegu 7. była Agnieszka Cyl (także jedno pudło). Z kolei także 7. w biegu indywidualnym mężczyzn (na 20 km) był Tomasz Sikora.
Z pozostałych startów polskich sportowców warto jeszcze odnotować 8. miejsce Eweliny Staszulonek w saneczkarskich jedynkach.