Polscy olimpijczycy

Squaw Valley 1960

Miejscem drugich w historii zimowych igrzysk w USA (pierwsze odbyły się w 1932 roku w Lake Placid) był maleńki, ale niezwykle urokliwy kurort narciarski w Squaw Valley w stanie Kalifornia. Wówczas odległość od Polski wciąż stanowiła ważny aspekt przy całej logistyce wysyłania ekipy na najważniejsze zawody czterolecia, dlatego skład naszej kadry był skromny. Na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych wysłaliśmy tylko 13 osób, w tym sześć kobiet.

Podwójne uderzenie

I to właśnie one przyniosły kibicom najwięcej radości. Konkretnie dwie panczenistki – urodzona w Wilnie Elwira Seroczyńska (karierę zaczynała w Elblągu, potem reprezentowała kluby warszawskie) oraz Helena Pilejczyk, która z kolei przebyła odwrotną sportową drogę. Pochodziła z Mazowsza, ale największe sukcesy odniosła jako zawodniczka klubów elbląskich – Startu, Turbiny oraz Olimpii.

Co ciekawe Polski Komitet Olimpijski nie był przekonany co do zasadności wysłania obu tych zawodniczek do Squaw Valley. Panowało bowiem przekonanie, że nie mają one większych szans na nawiązanie rywalizacji ze światową czołówką. Fakt faktem, nie odnosiły one wcześniej wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej, jednak już na samych igrzyskach pokazały wielką klasę.

Ze świetnej strony nasze zawodniczki pokazały się już w pierwszym starcie – na 1500 m. Seroczyńska biegła w siódmej parze i uzyskała wynik bliski rekordowi świata (2:25.7). Była na prowadzeniu aż do pojedynku ostatniej pary, w którym zmierzyły się Pilejczyk oraz Lidia Skoblikowa (ZSRR). Co najmniej jeden medal dla Polski był więc już pewny, jednak Pilejczyk nie chciała być gorsza od swojej koleżanki i pobiegła równie wspaniale. Przegrała z nią o ponad sekundę (2:27.1), ale to dało jej brązowy medal. Obie Polki pogodziła Skoblikowa, która pobiła rekord świata i sięgnęła po złoto (2:25.1).

Dramat Seroczyńskiej

Nazajutrz zawodniczki rywalizowały na dystansie 1000 m. Seroczyńska biegła wręcz fenomenalnie, międzyczasy pokazywały, że niemal na pewno pobije rekord świata i wywalczy złoty medal. Jednak po wyjściu z ostatniego wirażu, kiedy do mety zostawało dosłownie kilkadziesiąt metrów, Seroczyńska zawadziła łyżwą o grudkę lodu i się przewróciła. To był ogromny dramat polskiej zawodniczki, która mogła wywalczyć pierwszy złoty medal w historii zimowych startów naszych sportowców na igrzyskach.

Wysoką formę potwierdziła także w biegach na 500 m (6. miejsce) oraz 3000 m (7.). Bardzo dobrze spisywała się również Pilejczyk – 5. na 1000 m, 6. na 3000 m oraz 12. na 500 m.

Sztafeta blisko medalu

Poza łyżwiarkami, do Squaw Vallej udała się jeszcze tylko 11-osobowa grupa narciarzy klasycznych. O krok od medalu była kobieca sztafeta 3×5 km w składzie Stefania Biegun, Helena Gąsienica Daniel i Józefa Czerniawska. Polki biegły świetnie i wywalczyły 4. miejsce, przegrywając tylko ze Szwedkami, zawodniczkami ZSRR oraz Finkami.

Z kolei męska sztafeta 4×10 km (Andrzej Mateja, Józef Rysula, Józef Gut-Misiaga, Kazimierz Zelek) zajęła 6. miejsce. Jeśli chodzi o starty indywidualne najlepiej spisały się w biegu na 10 km Biegun (13.) oraz Czerniawska (14.). Z mężczyzn niezły występ zaliczył tylko Rysula – 18. w biegu na 15 km. Z kolei w kombinacji norweskiej 19. miejsce zajął Józef Karpiel.