Soczi 2014
Pierwsze w historii zimowe igrzyska w Rosji, były dla polskiego sportu wydarzeniem epokowym. Nasi reprezentanci, podobnie jak cztery lata wcześniej w Vancouver, zdobyli sześć medali, ale aż cztery z nich były złote! Wcześniej, przez 90 lat olimpijskich startów, udało ich się wywalczyć raptem… dwa. Podwojenie zimowego dorobku na jednej imprezie było czymś absolutnie niezwykłym.
Nokaut na skoczni normalnej…
Królem polowania został Kamil Stoch. Od lat kreowany na następcę Adama Małysza, dość długo dobijał się do najwyższych zaszczytów. Wreszcie rok przed igrzyskami wywalczył złoty medal mistrzostw świata w Val di Fiemme na dużej skoczni, a sezon 2012/13 zakończył na 3. miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Jednak prawdziwy wystrzał formy nastąpił w sezonie olimpijskim. Co prawda nie od początku wszystko układało się po myśli 26-letniego wówczas Stocha, jednak z każdym kolejnym startem jego dyspozycja rosła. Kiedy tuż przed igrzyskami odniósł on dwa zwycięstwa w Willingen i wskoczył na pozycję lidera Pucharu Świata, z miejsca stał się głównym faworytem w Soczi.
I rzeczywiście, to był teatr jednego aktora. Na skoczni normalnej Polak wręcz znokautował rywali. W obu seriach oddał dwa zdecydowanie najdłuższe skoki, otrzymywał również fantastyczne noty za styl. To wszystko przełożyło się na przewagę niemal 13 pkt nad drugim Peterem Prevcem (Słowenia) oraz 14 nad Andersem Bardalem (Norwegia). Na mniejszym obiekcie taka różnica świadczy o absolutnej dominacji (warto dodać, że 7. miejsce zajął Maciej Kot, a 13. był Jan Ziobro).
…zacięta walka na dużej
O wiele więcej emocji przyniósł konkurs na skoczni dużej. Co prawda po 1. serii, po skoku na odległość 139 m, Stoch prowadził, ale miał tylko 2,8 pkt przewagi nad Japończykiem Noriakim Kasaim (także 139 m) oraz 3,2 pkt nad Niemcem Severinem Freundem (138 m).
W drugiej serii świetnie skoczył Prevc (131 m przy niesprzyjających warunkach wietrznych i awans na 3. miejsce), jednak walka o złoto rozstrzygnęła się między Kasaim i Stochem. Japończyk „odpalił” na odległość 133,5 m i objął dość wyraźne prowadzenie. Polak, żeby po raz drugi stanąć na najwyższym podium, musiał skoczyć w okolice 132 metra. Wylądował pół metra dalej, ale biorąc pod uwagę przeliczniki wiatrowe (miał też minimalnie niższą notę za styl), w dużych nerwach oczekiwał na ogłoszenie wyniku. Ostatecznie Stoch okazał się lepszy o zaledwie 1,3 pkt i mógł ponownie wznieść ręce w geście triumfu. Wielki wyczyn stał się faktem! Jego koledzy tym razem skakali nieco słabiej – Kot był 12., natomiast Ziobro 15.
Cała trójka, uzupełniona o Piotra Żyłę, bardzo dzielnie walczyła też w konkursie drużynowym. Poza zasięgiem byli Niemcy i Austriacy, jednak Polacy do końca mieli nadzieję na brązowy medal. Ostatecznie lepsi okazali się Japończycy i to oni stanęli na najniższym stopniu podium.
Niezwykły hart ducha Justyny Kowalczyk
Na swoje trzecie igrzyska w karierze, 31-letnia Justyna Kowalczyk jechała z mieszanymi uczuciami. Nie była już dominatorką światowych tras, chociaż rok wcześniej na mistrzostwach globu w Val di Fiemme wywalczyła srebro w biegu na 30 km techniką klasyczną. Jednak tabun świetnych Norweżek – z wciąż bardzo mocną Marit Bjoergen i depczącą jej po piętach Therese Johaug na czele – oraz będąca w wysokiej formie Szwedka Charlotte Kalla, wydawały się przeszkodą nie do przeskoczenia. Tym bardziej, że Polka zmagała się z urazem stopy.
Pierwszą konkurencją rozgrywaną w Soczi był bieg łączony na 15 km (7,5 km klasykiem + 7,5 km techniką dowolną). Kowalczyk spisała się całkiem przyzwoicie. Do walki o medale co prawda się nie włączyła (wygrała Bjoergen przed Kallą i kolejną Norweżką Heidi Weng), ale 6. miejsce było dobrym prognostykiem przed startem na koronnym dystansie 10 km techniką klasyczną.
Jednak na drugi dzień pojawiła się informacja, która zmroziła polskich kibiców. Prześwietlenie wspomnianej lewej stopy wykazało wielowarstwowe złamanie piątej kości śródstopia. Dla zwykłego śmiertelnika oznaczałoby to koniec marzeń o olimpijskim medalu, ale mieliśmy przecież do czynienia ze sportowcem wybitnym, obdarzonym niesamowitym charakterem.
Kowalczyk jak gdyby nigdy nic, oświadczyła że jej celem w dalszym ciągu jest podium i pełna wiary przystąpiła do biegu na 10 km. I choć trudno w to uwierzyć, wygrała go w kapitalnym stylu! Od początku mknęła jak na skrzydłach, systematycznie dokładając rywalkom kolejne sekundy. Na mecie było ich 18 – o tyle wyprzedziła drugą Kallę. Z kolei trzecia Johaug straciła aż 28 sekund (Bjoergen była dopiero 5.). To był niesamowity triumf ducha nad materią, a Kowalczyk sięgnęła tym samym po swój piąty olimpijski medal (drugi złoty) na trzecich igrzyskach. Do tego dołożyła osiem krążków mistrzostw świata, cztery duże Kryształowe Kule (i multum małych) oraz cztery zwycięstwa w Tour de Ski.
Na koniec igrzysk w Soczi – mimo wciąż bolącej stopy – pomogła jeszcze swoim młodszym koleżankom w sztafetach. W klasycznej (4×5 km) wraz z Sylwią Jaśkowiec, Kornelią Kubińską i Paulina Maciuszek zajęła 7. miejsce, a w sprinterskiej z Jaśkowiec wręcz otarła się o kolejny medal. Ostatecznie Polki finiszowały w finale na 5. miejscu.
Trzy tysięczne Zbigniewa Bródki
Niezwykłe emocje przeżyli polscy kibice na długim torze łyżwiarskim. Nasi panczeniści i panczenistki zdobyli trzy medale – każdy w innym kolorze, a okoliczności wywalczenia złota przez Zbigniewa Bródkę, już na zawsze przejdą do historii igrzysk olimpijskich.
Łyżwiarz z Domaniewic specjalizował się w biegu na 1500 m. Po wielu latach prób i uporczywej walki (cztery lata wcześniej w Vancouver był dopiero 27.), w sezonie przedolimpijskim wreszcie przebił się do czołówki światowej w tej specjalności. Kilka razy stawał na podium zawodów Pucharu Świata (ale w całej karierze wygrał tylko raz – w marcu 2013 r. w Erfurcie) i wygrał nawet końcową klasyfikacje za sezon 2012/13.
Dobrą formę prezentował też przed igrzyskami w Soczi i znajdował się w gronie faworytów do podium, ale raczej nie do złotego medalu. Byli nimi Holender Koen Verweij oraz rekordzista świata Amerykanin Shani Davis. Z tym drugim Bródka zmierzył się w bezpośrednim pojedynku i zdecydowanie go pokonał. Równocześnie objął prowadzenie w klasyfikacji, jednak do końca pozostały jeszcze trzy pary.
W przedostatniej świetnie jechał Rosjanin Dienis Juskow, jednak w końcówce osłabł i przegrał z Polakiem o 0,37 s. W tym momencie Bródka miał już pewny co najmniej brązowy medal, jednak apetyt rósł w miarę jedzenia. W ostatniej parze zmierzyli się Verweijn oraz Amerykanin Joey Mantia. Ten drugi od początku jechał słabiutko, za to Holender miał porównywalne czasy do Polaka. Jak się okazało do końca jechał z nim wirtualnie łeb w łeb, gdyż na mecie osiągnął identyczny rezultat co do setnej sekundy. W takiej sytuacji w łyżwiarstwie szybkim decydują tysięczne sekundy. Po chwili nerwowego oczekiwania okazało się, że to Bródka był lepszy – o zaledwie trzy tysięczne sekundy! Zatem pierwsze olimpijskie złoto dla Polski tej dyscyplinie sportu, stało się faktem.
Jeszcze dwa medale
To nie był koniec sukcesów Bródki. Kilka dni później wraz z Konradem Niedźwieckim oraz Janem Szymańskim wywalczył on jeszcze brązowy medal w biegu drużynowym. Polacy w ćwierćfinale pokonali Norwegów, w półfinale ulegli Holendrom, ale w walce o 3. miejsce nie dali szans Kanadyjczykom.
O jeden stopień wyżej w tej samej konkurencji stanęły Polki. Katarzyna Bachleda-Curuś, Natalia Czerwonka i Luiza Złotkowska najpierw w ćwierćfinale pokonały Norweżki (o ponad trzy sekundy), a następnie w półfinale Rosjanki (o niemal 1,5 s). W finale czekały już fenomenalne Holenderki, które były poza zasięgiem wszystkim drużyn. Świadomi tego trenerzy na bieg finałowy wstawili do składu Katarzynę Woźniak (zastąpiła Czerwonkę), aby i ona mogła odebrać srebrny medal. Tak się stało, Polki przegrały z Holenderkami o ponad siedem sekund, ale i tak poprawiły swój wynik z Vancouver (brąz) i osiągnęły swój największy sukces w życiu.
Dzięki świetnym występom Stocha, Kowalczyk oraz panczenistów reprezentacja Polski zajęła bardzo wysokie 11. miejsce w klasyfikacji medalowej – najwyższe w historii olimpijskich występów. Za nią znalazły się takie zimowe potęgi jak Szwecja, Finlandia, Włochy, Słowenia czy Japonia.