Polscy olimpijczycy

Władysław Komar

Centymetry szczęścia i… nieszczęścia

W sporcie o sukcesie lub porażce często decydują centymetry, setne sekundy, łut szczęścia. Takich historii sporo było także podczas olimpijskich startów Polaków. Przypomnijmy jedno z takich niezwykłe wydarzeń, które miały miejsce na stadionie lekkoatletycznym w 1972 r. w Monachium.

Jak przerwać hegemonię Amerykanów?

Najlepszy w latach 70. polski kulomiot Władysław Komar wybierając się na igrzyska do Monachium miał już 32 lata, a wcześniej nie odnosił jakichś oszałamiających sukcesów. Owszem zdobywał brązowe medale na mistrzostwach Europy (w 1966 r. w Budapeszcie i w 1971 r. w Helsinkach), jednak wiadomo było, że na igrzyskach od lat bezprzykładnie rządzą Amerykanie.

W czasach powojennych do igrzysk w Monachium wygrali oni wszystkie konkursy olimpijskie (sześć). Mało tego, z 18 możliwych do zdobycia medali, wywalczyli aż 15! Oddali tylko trzy brązowe krążki – w 1956 r. wywalczył go Czech Jiri Skobla, w 1964 r. Węgier Vilmos Varju, natomiast w 1968 r. Eduard Guszczin z ZSRR.

Zatem Komar mógł nieśmiało myśleć o medalu, tym bardziej, że miał już doświadczenie z dwóch poprzednich igrzysk (w Tokio był 9., w Meksyku 6.). Jednak ten z najcenniejszego kruszcu wydawał się poza zasięgiem. Faworytami byli Amerykanie George Woods, Al Feuerbach i Brian Oldfield oraz dwaj reprezentanci NRD – Hartmut Briesenick i Hans-Pieter Gies.

Fortel na rozgrzewce

Komar na początek spokojnie przebrnął eliminacje, uzyskując w nich zresztą najlepszy wynik (20,60 m). Do decydującej rozgrywki, która odbyła się dzień później stanęło aż 18 zawodników. Polak podczas rozgrzewki zdecydował się na sprytny fortel. Wziął ze sobą kulę lżejszą od tej regulaminowej i co chwila pchał ją na odległości grubo ponad 21 metrów. Rywale przecierali oczy ze zdumienia i zaczęli się zastanawiać czy będący w tak niesamowitej formie Polak jest w ogóle do pokonania.

Komar swoją przewagę psychologiczną postanowił wykorzystać błyskawicznie i już w swojej pierwszej próbie machnął kulę na odległość 21,18 m, co było nowym rekordem olimpijskim! Poprzedni wynosił 20,54 i należał rzecz jasna do Amerykanina – Randy Matsona.

Tak świetny wynik na moment zmroził rywali, chociaż jeszcze w pierwszej serii niemal równie dobry wynik osiągnął Gies (21,14). W dwóch następnych kolejkach zawodnicy nie mogli przekroczyć 21. metra. W czwartej polscy kibice i sam Komar, przeżyli chwile grozy. Po pchnięciu Woodsa kula uderzyła w znacznik, który pokazywał najlepszy do tej pory wynik w konkursie. Okazało się, że Amerykanin uzyskał 21,17 m. Zaledwie o centymetr bliżej! Mało tego Briesenick, również był bardzo blisko pokonania Komara, ale uzyskał taki sam rezultat jak jego rodak Gies – 21,14.

Łzy na podium

W ostatniej kolejce Woods jeszcze raz przekroczył 21 m (21,05), jednak wynik Polaka już do końca nie został poprawiony. Mierzący niemal 2 m wzrostu i ważący grubo ponad 100 kg wielkolud urodzony w Kownie (wówczas należącym do Polski), stojąc na najwyższym stopniu podium i słuchając Mazurka Dąbrowskiego uronił łzę, co stało się jednym z najbardziej ikonicznych obrazków igrzysk w Monachium.

Ta niezwykle ciekawa osobowość, nie tylko wybitny sportowiec, ale w późniejszych latach także aktor (zagrał w ponad 20 filmach, m.in. w „Piratach” Romana Polańskiego), do dziś pamiętana jest jako jedna z najbarwniejszych postaci polskiego sportu. Niestety od wielu lat już nie ma go z nami. W 1998 r. zginął w wypadku samochodowym razem z innym wybitnym lekkoatletą Tadeuszem Ślusarskim – mistrzem olimpijskim z Montrealu i wicemistrzem z Moskwy. Obaj wracali z organizowanej rokrocznie w Międzyzdrojach imprezie sportowych gwiazd. Komar zawsze był jedną z jej najważniejszych postaci…