Polscy olimpijczycy

Sankt Moritz 1928

Podczas drugich igrzysk zimowych, które odbyły się w znanym szwajcarskim kurorcie, polska kadra była sporo liczniejsza niż w Chamonix. A to głównie za sprawą hokeistów na lodzie, którzy po raz pierwszy wzięli udział w olimpijskich zmaganiach. Ponadto na starcie stawili się narciarze klasyczni oraz bobsleiści.

Pech Bronisława Czecha

Przed zawodami w Sankt Moritz zawiadujący polskim sportem postanowili wyciągnąć wnioski po nieudanym starcie w Chamonix. Między innymi do pracy z kadrą narciarską zatrudniony został norweski trener Bengt Simonsen. Naszą największą nadzieją był Bronisław Czech, uznawany za najwszechstronniejszego polskiego narciarza czasów międzywojennych. Nie tylko biegał i skakał, ale dobrze radził sobie także na stokach alpejskich.

W Sankt Moritz Czech nastawiał się głównie na kombinację norweską. W tej konkurencji bowiem rok przed igrzyskami zajął 5. miejsce podczas mistrzostw świata w Cortina d’Ampezzo. Z kolei w 1929 roku na takiej samej imprezie w Zakopanem był nawet czwarty, jednak akurat start na igrzyskach wyszedł mu najsłabiej. Co prawda po biegu na 18 km był piąty, jednak w konkursie skoków spotkał go duży pech – w jednej z prób zaliczył upadek, co zepchnęło go na 10. miejsce w klasyfikacji końcowej. Dużo gorzej było w skokach, gdzie Czech zajął dopiero 37. pozycję.

Całkiem nieźle Polacy spisywali się za to w biegach. Szczególnie Andrzej Krzeptowski, który na dystansie 50 km pokonał kilku utytułowanych rywali i wpadł na metę z 13. czasem. O postępie naszych zawodników w porównaniu ze startem cztery lata wcześniej, najlepiej świadczy fakt, że Krzeptowski do zwycięzcy – Szweda Pera-Erika Hedlunda – stracił niecałe trzy kwadranse. A 19. Józef Bujak nieco ponad 50 minut. W Chamonix jedyny startujący Polak, Szczepan Witkowski, przegrał ze złotym medalistą o ponad 2,5 godziny.

Nieźle było też w biegu na 18 km. Bujak zajął 18. miejsce, Zdzisław Motyka 23., natomiast Krzeptowski 25. Pecha miał za to Karol Gąsienica-Szostak, który wystartował bardzo szybko, przez jakiś czas znajdował się nawet w czołówce, ale w trakcie rywalizacji złamał nartę i biegu nie ukończył.

Hokeiści walczyli wspaniale

Zatem narciarze spisali się bardzo przyzwoicie, ale duże nadzieje wiązano także z występem hokeistów. Tuż przed igrzyskami nasza drużyna wywalczyła tytuł Akademickich Mistrzów Świata, co dawało jakieś podstawy do optymizmu. Choć oczywistym było, że na igrzyskach zderzy się ona z rywalami prezentującymi zdecydowanie wyższe umiejętności.

Już w pierwszym meczu Biało-Czerwoni zmierzyli się tradycyjnie bardzo mocną Szwecją. Po I tercji rywale prowadzili 2:0, jednak w dalszej części spotkania Polacy spisywali się fantastycznie. Osiągnęli dużą przewagę (w celnych strzałach aż 20-8), odrobili straty i byli nawet blisko zdobycia zwycięskiej bramki. Ostatecznie mecz zakończył się remisem 2:2.

W drugim spotkaniu nasz zespół znów podjął wspaniałą walkę z faworyzowanym rywalem, ale tym razem uległ Czechosłowacji 2:3. Tym samym zajął ostatnie miejsce w grupie (w ostatnim meczu Szwecja pokonała Czechosłowację 3:0) i ostatecznie został sklasyfikowany na 8. pozycji. Jednak polscy hokeiści na koniec turnieju mogli czuć satysfakcję, gdyż Szwecja, której tak napędzili stracha, zdobyła srebrny medal. Po złoto sięgnęli Kanadyjczycy.

Bez większego echa przeszedł za to występ naszych bobsleistów (w składzie Józef Broel-Plater, Jerzy Bardziński, Jerzy Łucki, Jerzy Potulicki-Skórzewski i Antoni Bura), którzy w konkurencji piątek zajęli 17. miejsce (na 22 startujące ekipy).