Polscy olimpijczycy

Pjongczang 2018

Po świetnych dla reprezentacji Polski igrzyskach w Vancouver i fantastycznych w Soczi, podczas zawodów w koreańskim Pjongczang wrócilismy na ziemię. Oczywiście dwa medale – w tym jeden złoty – to w ujęciu historycznym wciąż bardzo dobry wynik dla Biało-Czerwonych, choć nie da się ukryć, że pod dwóch poprzednich igrzyskach apetyty polskich kibiców były bardzo pobudzone.

Sensacja była blisko

Honor polskiej ekipy obronili skoczkowie, z Kamilem Stochem na czele. Dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi wywalczył dwa medale – najpierw obronił tytuł na skoczni dużej, a potem poprowadził do brązowego medalu drużynę.

Jednak wielkie emocje przeżyliśmy już podczas konkursu na skoczni normalnej. Po pierwszej serii sensacyjnie prowadził bowiem Stefan Hula. Zawodnik, który przez lata znajdował się w cieniu Stocha, Dawida Kubackiego, Piotra Żyły, a nawet Macieja Kota, oddał swój skok życia na odległość 111 m. Tak, tak – dokładnie taką samą jak Wojciech Fortuna w 1972 roku w Sapporo. Olimpijskie zwycięstwo Huli byłoby porównywalną sensacją do zwycięstwa Fortuny 46 lat wcześniej, jednak w tym przypadku szczęśliwego zakończenia nie było.

Polak miał przed drugą serią przewagę niemal pięciu punktów nad zajmującymi ex aequo 2. miejsce Stochem oraz Norwegiem Johanem Andre Forfangiem. Norweg swój drugi skok miał dobry (109,5 m), ale nie zdołał wyprzedzić Niemca Andreasa Wellingera, który popisał się kapitalnym lotem na 113,5 m. Rywalizację kończyli Polacy, jednak obaj skoczyli na odległość zaledwie 105,5 m i zajęli miejsca tuż za podium – Stoch był 4. (ze stratą zaledwie 0,4 pkt do trzeciego, Norwega Roberta Johanssona), Hula 5. (0,9 pkt za Johanssonem). Do medalu zabrakło zatem bardzo niewiele.

Stoch wchodzi do panteonu

Stoch niepowodzenie na skoczni normalnej odbił sobie na dużym obiekcie. Po pierwszej serii prowadził z przewagą 3,4 pkt przewagi nad Austriakiem Michaelem Hayböckiem oraz 5 pkt nad znów bardzo groźnym Wellingerem. Niemiec w drugiej serii ponownie odpalił „petardę”, oddając najdłuższy skok całego konkursu (142 m). Hayböck nie wytrzymał psychicznie (zaledwie 131 m i spadek na 6. miejsce), zatem wszystko było w rękach, a bardziej głowie i nogach, Stocha.

Polak wytrzymał napięcie i w gorszych warunkach niż miał Niemiec, uzyskał 136,5 m. To wystarczyło mu utrzymać przewagę po pierwszej serii i zdobyć trzecie olimpijskie złoto. Tym samym Stoch wszedł do bardzo elitarnego grona polskich sportowców, którzy zdobyli na igrzyskach co najmniej trzy złote medale – wcześniej uczynili to tylko Robert Korzeniowski (cztery) oraz Irena Szewińska (trzy). Dwa lata później do tej trójki dołączyła jeszcze Anita Włodarczyk.

NIe było to ostatnie słowo Stocha w Pjongczang, gdyż razem z Hulą, Kubackim i Kotem zdobył on jeszcze brązowy medal w konkursie drużynowym. Poza zasięgiem rywali byli tym razem Norwegowie, ale Polacy do końca walczyli o srebro z Niemcami. Ostatecznie przegrali z nimi o 3,3 pkt, jednak nad czwartymi Austriakami osiągnęli przewagę niemal 100 pkt. Zatem medal wywalczyli bardzo pewnie.

Stracona szansa biathlonistek

Poza skoczkami naprawdę blisko medali były jeszcze tylko biathlonistki. Szczególnie w sztafecie 4×6 km, w której po trzech zmianach nasz zespół prowadził! Monika Hojnisz oraz Magdalena Gwizdoń dzięki solidnemu biegowi i dobremu strzelaniu wypuściły na trasę Krystynę Pałkę na 7. pozycji. Ta spisała się fenomenalnie i mimo karnej rundy (warunki pogodowe były bardzo trudne, wiał porywisty wiatr), wyprowadziła polski zespół na 1. miejsce. Jednak kończąca sztafetę Weronika Nowakowska-Ziemniak, w końcu zawodniczka doświadczona i utytułowana, nie wytrzymała napięcia. Była mijana przez koleje rywalki i dobiegał do mety dopiero na 7. miejscu. Ostatecznie wygrały Białorusinki, przed Szwedkami oraz Francuzkami.

Niewiele do podium zabrakło też Monice Hojnisz, która głównie dzięki świetnemu strzelaniu (19 na 20), wywalczyła 6. miejsce w biegu indywidualnym na 15 km.

Na swoich ostatnich, już czwartych igrzyskach w karierze, znów z dobrej strony pokazała się schodząca ze sceny 35-letnia Justyna Kowalczyk. Przede wszystkim chciała ona pomóc swoim młodszym koleżankom. W sprincie drużynowym zajęła wraz z Sylwią Jaśkowiec 7. miejsce, natomiast w sztafecie 4×5 km (z Jaśkowiec, Eweliną Marcisz oraz Martyną Galewicz) Polki finiszowały na pozycji 10.

Poza tym miejsca w pierwszej „10” wywalczyli jeszcze panczenistka Natalia Czerwonka (9. na 1500 m) oraz dwie drużyny: saneczkarska (Ewa Kuls-Kusyk, Maciej Kurowski, Wojciech Chmielewski, Jakub Kowalewski ) – 8. miejsce, a także kombinatorów norweskich (Adam Cieślar, Szczepan Kupczak, Wojciech Marusarz , Paweł Słowiok ) – 9. miejsce.