Polscy olimpijczycy

Tokio 2020

To były igrzyska jedyne w swoim rodzaju. Z powodu pandemii koronawirusa po raz pierwszy od czasów dwóch wojen światowych, zawody zostały przesunięte na inny termin. Ostatecznie odbyły się rok później, w 2021 roku, jednak zachowano ich tradycyjną nazwę, czyli „Tokio 2020”.

Polska ekipa błyszczała w stolicy Japonii przede wszystkim na stadionie lekkoatletycznym. Przedstawiciele tej dyscypliny zdobyli aż 9 z 14 medali. Robiły to zarówno uznane gwiazdy, jak i zawodnicy o których wcześniej mało kto słyszał. Były również ogromne niespodzianki.

Polska (znów) młotem stoi

Niemal jedną czwartą całego medalowego dorobku polskiej reprezentacji „wyrzucali” w Tokio młociarki i młociarze. Po swoje trzecie olimpijskie złoto sięgnęła Anita Włodarczyk, awansując tym samym na trzecie miejsce polskiej, medalowej tabeli wszechczasów (za Roberta Korzeniowskiego oraz Irenę Szewińską).

Tym razem zwycięstwo nie przyszło jej już tak łatwo jak pięć lat wcześniej w Rio de Janeiro, gdzie wręcz zmiażdżyła wszystkie rywalki. Tym razem owszem wygrała pewnie, uzyskując wynik 78,48 m, ale ostatecznie jej przewaga nad drugą Chinką Wang Zheng wyniosła „tylko” niecałe półtora metra. Oczywiście piszemy to z przymrużeniem oka, dla podkreślenia jak bardzo zdominowała tę konkurencję Polka w drugiej dekadzie XXI wieku. A nawet ciut dłużej, zresztą wciąż myśli ona o kolejnych tytułach.

Co ważne Włodarczyk nie była na podium osamotniona, gdyż na jego trzecim stopniu stanęła Malwina Kopron, która uzyskała wynik 75,49 m.

W identycznej konfiguracji zakończyli rywalizację w młocie także mężczyźni. Po złoto sięgnął Wojciech Nowicki, przez lata będący w cieniu bardziej medialnego i ekspresyjnego Pawła Fajdka. Tym razem górą była siła spokoju. Nowicki od początku konkursu finałowego kontrolował sytuację. Prowadził od pierwszego rzutu, a kiedy w trzeciej kolejce uzyskał wynik 82,58 m sprawa złota była właściwie przesądzona. Z kolei Fajdek, który wreszcie przegnał olimpijskie demony, do końca walczył o srebro (jego najlepszy wynik to 81,53 m), jednak przegrał je z Norwegiem Eivindem Henriksenem o zaledwie 6 centymetrów.

Wyskoczył jak Tomala z pudełka

Dwa pozostałe złote medale były kompletnie zaskakujące. Absolutną sensacją okazał się występ chodziarza Dawida Tomali. Po zakończeniu kariery przez Roberta Korzeniowskiego, ta konkurencja mocno w Polsce podupadła. I szczerze mówiąc, nic nie wskazywało na to, że po igrzyskach w Tokio ten stan rzeczy ulegnie zmianie.

O 32-letnim już Tomali wcześniej słyszeli tylko zapaleni fani lekkoatletyki. Jedyny międzynarodowy sukces odniósł on w 2011 roku jeszcze w kategorii młodzieżowej (srebro mistrzostw Europy na 20 km). Potem niczym wielkim się nie wyróżniał, aż nagle na olimpijskiej trasie 50 km – co ciekawe nie w Tokio, ale w oddalonym o ponad 1000 km Sapporo – zaliczył swój życiowy występ. Polak szedł wspaniale, od początku utrzymywał się w czołówce, a na ostatnich kilometrach przypuścił atak, na który rywale nie potrafili odpowiedzieć. Drugiego na mecie Niemca Jonathana Hilberta wyprzedził o 36 sekund, trzeciego Kanadyjczyka Evana Dunfee o niemal minutę. Wspaniały, jakże niespodziewany sukces.

Fenomenalny szpurt Duszyńskiego

Równie sensacyjnie zakończyła się konkurencja po raz pierwszy rozgrywana na igrzyskach olimpijskich, czyli sztafeta mieszana 4×400 m (startują dwie kobiety i dwóch mężczyzn). Owszem 400 m to od zawsze polska konkurencja, jednak wydawało się, że potencjał takich zespołów jak USA czy Jamajka skazuje Biało-Czerwonych na walkę co najwyżej o brąz.

Okazało się jednak, że to nasza ekipa pod każdym względem była najlepsza. Sprawdziła się przede wszystkim dość ryzykowna taktyka polegająca na wymianie między eliminacjami, a finałem aż trzech elementów. W eliminacjach pobiegli Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik oraz Kajetan Duszyński, na decydującą rozgrywkę został już tylko ten ostatni. Dołączyli do niego Karol Zalewski, Natalia Kaczmarek oraz Justyna Święty-Ersetic. Cała siódemka spisała się fenomenalnie, ale do historii przejdzie niesamowity szpurt Duszyńskiego na ostatniej prostej, ostatniej zmiany biegu finałowego. Polak wyprzedził zawodników z Dominikany i Holandii, nie dał się też wyprzedzić Amerykaninowi i wpadł na metę z bezpieczną przewagą nad rywalami. To był z pewnością jeden z najpiękniejszych momentów w całej historii olimpijskich startów Biało-Czerwonych.

Pewna sztafeta, dzielna Andrejczyk

Cudownych momentów na lekkoatletycznej bieżni i rzutni było więcej. Swoja wielką klasę potwierdziła żeńska sztafeta 4×400 m, która sięgnęła po srebrny medal w składzie Anna Kiełbasińska (biegła tylko w eliminacjach), Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik, Justyna Święty-Ersetic i Natalia Kaczmarek. Nasz niezwykle utytułowany zespół przegrał tylko z Amerykankami, ale zdobywając olimpijski medal pięknie podsumował swoje lata sukcesów na światowych arenach.

Cichą bohaterką polskiej ekipy była oszczepniczka Maria Andrejczyk. Co prawda do Tokio jechała z najlepszym wynikiem na świecie w 2021 roku, ale przed samymi igrzyskami zmagała się z wielkimi problemami zdrowotnymi. Pomimo tego walczyła jak lwica, mając zapewne w pamięci konkurs sprzed pięciu lat w Rio de Janeiro. Wówczas przegrała brązowy medal o zaledwie 2 centymetry! Zresztą z nie byle kim, bo dwukrotną mistrzynią olimpijską, Czeszką Barborą Spotakovą.

W Tokio Andrejczyk wygrała eliminacje, jednak w finale najlepsza okazała się Chinka Liu Shiying, która już w pierwszym rzucie posłała oszczep na odległość 66,34 m. Potem do tego wyniku nie zbliżył się już nikt, także sama Chinka, która oddała po prostu swój rzut życia. Andrejczyk do końca walczyła o medal, groźne były Australijka Kelsey-Lee Barber oraz Turczynka Eda Tugsuz. Ostatecznie to Polka sięgnęła po srebro (64,61 m), tym razem sama pokonując rywalkę o 5 centymetrów (brąz wywalczyła Barber). Zatem los trochę oddał to co zabrał w Rio de Janeiro.

Wisienką na torcie był brązowy medal na 800 m Patryka Dobka. Nasi wielcy mistrzowie tego dystansu Adam Kszczot i Marcin Lewandowski (równie dobry na 1500 m) czy wcześniej Paweł Czapiewski, nigdy nie stanęli na olimpijskim podium. Dokonał tego zawodnik, który przez lata startował w konkurencji 400 m przez płotki i dopiero kilka miesięcy przed igrzyskami przerzucił się na zupełnie inny dystans. Jak się okazało był to strzał w „10”. Dobek z miejsca zaczął osiągać świetne wyniki, a w Tokio sięgnął po brązowy medal. Minimalnie lepsi od niego byli tylko dwaj Kenijczycy – Emmanuel Korir oraz Ferguson Rotich.

Woda znów nam służyła

Większość pozostałych medali w Tokio wywalczonych została na wodzie. W żeglarstwie naszym faworytem do medalu był startujący w klasie RS:X Piotr Myszka, który jednak w dramatycznych okolicznościach stracił pewny wydawało się medal (popełnił falstart w decydującym wyścigu). Za to miłą niespodziankę sprawiły w klasie 470 Agnieszka Skrzypulec oraz Jolanta Ogar. Długo były one nawet w grze o złoto, ale ostatecznie musiały uznać wyższość brytyjskiego duetu Hannah Mills i Eilidh McIntyre.

Wspaniale prezentowały się również w Japonii kajakarki. W K-2 na 500 m srebro zdobyły Karolina Naja i Anna Puławska, te same zawodniczki, uzupełnione o Justynę Iskrzycką oraz Helenę Wiśniewską, zdobyły także na tym samym dystansie brąz w K-4. Tym samym Naja z przytupem weszła do historii polskiego sportu. Stała się bowiem dopiero drugą kobietą, która wywalczyła aż cztery medale olimpijskie (jeden srebrny i trzy brązowe). Pierwszą była rzecz jasna Irena Szewińska.

Srebrny medal wywalczyła także wioślarska czwórka podwójna Maria Sajdak, Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko oraz Katarzyna Zillmann. Z kolei na macie zapaśniczej świetnie spisał się Tadeusz Michalik, który wywalczył brąz w kategorii do 97 kg.To był już drugi medal dla rodziny Michalików, gdyż w Rio de Janeiro także po brąz sięgnęła jego siostra Monika.