Turyn 2006
Igrzyska w stolicy Piemontu, były kolejnymi, w których polscy sportowcy dwukrotnie stawali na podium. Długo wydawało się, że nasza ekipa zaliczy „pusty” przebieg, jednak w trzech ostatnich dniach zawodów w Turynie błysnęły dwie gwiazdy – najpierw ta wschodząca, potem ta już uznana.
Wielki talent wkracza na salony
Justyna Kowalczyk zdobywała medale mistrzostw świata juniorów, już jako 18-latka wywalczyła swoje pierwsze punkty Pucharu Świata. Do czołówki zaczęła przebijać się w 2005 roku, kiedy podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie zajęła 4. miejsce w biegu na 30 km stylem klasycznym. A tuż przed samymi igrzyskami po raz pierwszy znalazła się na podium zawodów Pucharu Świata, zajmując 3. miejsce w biegu na 10 km techniką klasyczną w estońskim Otepää.
W Turynie była w szerokim gronie faworytek do medalu, szczególnie w biegu na 30 km klasykiem, który był jej wiodącym stylem, w nim czuła się dużo lepiej niż w tzw. „łyżwie” (styl dowolny).
Na początek kowalczyk bardzo dobrze spisała się w biegu łączonym na 15 km (7,5 km klasykiem + 7,5 km stylem dowolnym). Do trzeciej na mecie – Rosjanki Jewgieniji Miedwiediewej – straciła tylko 22 sekundy (wygrała Estonka Kristina Smigun przed czeszką Katariną Neumannovą), więc przed rywalizacją na 10 km klasykiem, mówiło się nawet o szansach medalowych.
Najpierw dramat, potem medal
Jednak Polka przeżyła dramat. Od początku biegła bardzo szybko, jednak jak się okazało, narzuciła sobie zbyt duże tempo. W pewnym momencie zasłabła i upadła na śnieg. Była kompletnie wycieńczona i oczywiście nie dokończyła rywalizacji. Zatem przed biegiem na 30 km, który miał się odbyć tydzień później, pojawiły się pewne obawy.
Jak się okazało niesłuszne. Kowalczyk od początku wyglądała świetnie, często to ona dyktowało wysokie tempo i „odcinała” od peletonu jedną zawodniczką za drugą. Po jej kolejnym przyspieszeniu, niedaleko przed metą, za jej plecami utrzymały się tylko Neumannova oraz Rosjanka Julia Czepałowa. Finisz był pasjonujący, w pewnym momencie wydawało się, że Kowalczyk już nie da się dogonić. Jednak dużo bardziej doświadczone rywalki zachowały nieco więcej sił i na ostatniej prostej minęły wyczerpaną Polkę (wygrała Neumannova). Jednak brązowy medal i tak był ogromnym sukcesem, to pierwsze w historii polskich startów olimpijskich podium wywalczone w biegach narciarskich. Jak się okazało, nie ostatnie, a Kowalczyk już za chwilę miała stać się wielką gwiazdą światowego sportu.
Cierpliwość nagrodzona
Tomasz Sikora już w 1995 roku wywalczył złoty medal mistrzostw świata w biegu indywidualnym, ale potem długo nie mógł nawiązać do tego wyniku. Owszem był w szerokiej czołówce światowej, jednak nigdy nie odgrywał w niej pierwszoplanowych ról.
Wszystko zmieniło się w sezonie 2003/04. Już po ukończeniu 30. roku życia, Sikora wreszcie zaczął regularnie zajmować miejsca w pierwszej „10” zawodów Pucharu Świata, dość często stając też na podium (w całej karierze udało mu się to 23 razy). W 2004 roku zdobył też w Oberhofie brązowy medal mistrzostw świata w Oberhofie.
W sezonie olimpijskim od początku spisywał się świetnie, ostatecznie zakończył go na 4. miejscy w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Zatem przed igrzyskami w Turynie zaliczał się do ścisłego grona faworytów do medali. Jednak długo szło mu jak po grudzie. W biegu indywidualnym na 20 km był dopiero 21. (złoto zdobył Niemiec Michael Greis). Potem zajął 19. miejsce w sprincie na 7,5 km (wygrał inny Niemiec Sven Fischer), a w biegu pościgowym na 12,5 km poprawił się tylko o jedną pozycję (zwyciężył Francuz Vincent Defrasne).
Zatem przed kończącym rywalizację biathlonistów biegiem masowym na 15 km trudno było o jakikolwiek optymizm. Jednak Sikora od zawsze lubił walkę ramię w ramię (w tej konkurencji wspólnie startuje 30 najlepszych zawodników danej imprezy) i w Turynie znów to potwierdził. Bardzo dobrze biegł i przede wszystkim kapitalnie spisywał się na strzelnicy.
Po pierwszym bezbłędnym strzelaniu zajmował 10. miejsce, po drugim był już wiceliderem, za legendarnym Norwegiem Ole Einarem Bjoerndalenem. Podczas trzeciej wizyty na strzelnicy Sikora znów był bezbłędny i ruszył na trasę razem z Bjoerndalenm, choć ten zaliczył jedno pudło. Podczas czwartego strzelania Polak zaliczył swój jedyny niecelny strzał, co jak się okazało kosztowało go złoty medal. Co prawda kompletnie pogubił się Bjoerndalen (dwa pudła) i odpadł z walki o zwycięstwo, ale włączył się do niej bezbłędny Michael Greis. NIemiec na ostatnie okrążenie ruszał z minimalną stratą do Sikory, jednak zachował więcej sił na decydujące momenty rywalizacji i to on wpadł na metę pierwszy. Sikora stracił do niego sześć sekund, ale i tak odniósł swój największy sukces w karierze. Trzeci był Bjoerndalen.
W rywalizacji kobiet indywidualnie najlepiej spisała się Krystyna Pałka, która dzięki bezbłędnemu strzelaniu zajęła 5. miejsce w biegu długim na 15 km. Z kolei sztafeta 4×6 km (w składzie Krystyna Pałka, Magdalena Gwizdoń, Katarzyna Ponikwia i Magdalena Grzywa) dotarła do mety na 7. pozycji.
Niezłych występów było więcej
Poza dwoma medalami było też kilka kolejnych miejsc w pierwszej „10”. Adam Małysz nie był co prawda w Turynie w najwyższej formie (7. miejsce na skoczni normalnej i 14. na dużej), jednak poprowadził swoich kolegów do 5. miejsca w konkursie drużynowym (oprócz niego w składzie byli Stefan Hula, Robert Mateja oraz młodziutki wówczas, 18-letni Kamil Stoch).
Siódme miejsce zajęli w biegach narciarskich w sprincie drużynowym Maciej Kreczmer i Janusz Krężelok, z kolei na 9. pozycji zakończyła swój ostatni występ olimpijski zasłużona para sportowa łyżwiarzy figurowych Dorota Zagórska – Mariusz Siudek.
Bardzo solidnie na łyżwiarskim torze prezentowała się także panczenistka Katarzyna Wójcicka, która zajmowała miejsca 8. (1000 m), 11. (1500 m), 10. (3000 m) oraz 16. (5000 m).